Odczytać strumień świadomości
Hubert Michalak: Spotykamy się, żeby porozmawiać o zaskakującym eksperymencie, jakiego dokonałaś na jednym z najbardziej znanych utworów dramatycznych polskiej literatury. Twoje „Tajemnice Wesela 1900: podsłuchuj/podglądaj/współpracuj” to przedsięwzięcie, którego opisów właściwie nie udało mi się znaleźć, jakby recenzenci skapitulowali.
Magdalena Miklasz: Bo naprawdę trudno wytłumaczyć co to jest.
Przygotowałaś adaptację „Wesela” dla dzieci od 6. roku życia. Eksperymentujesz w niej z sensem, negujesz podział na działanie artystyczne i edukacyjne, oddajesz sprawczość w ręce dzieci – a jednocześnie zapraszasz je do precyzyjnie skonstruowanej przestrzeni, w której można doświadczać pomysłu Stanisława Wyspiańskiego w celowo niekompletnej formie. To twardy orzech do zgryzienia dla recenzenta: wybebeszyłaś kanoniczny tekst i użyłaś go jako narzędzia do poznawania świata, zrobiłaś to wszystko jednak z sympatią do niego, nie użyłaś go przedmiotowo.
Może im starszy i bardziej klasyczny jest tekst, tym ciekawiej jest go ugryźć z nieoczekiwanej strony. Nie chcieliśmy iść wyłącznie w nowoczesność. Szukaliśmy balansu, sposobu rozmawiania, kładzenia akcentu, żeby nie wszystko było „na współcześnie”. To by było straszne.
Gdy zaczęłaś myśleć o tej pracy – to właściwie o czym myślałaś? Co miało powstać?
Coś.
Zamierzałaś „Zrobić coś”?
Prawie tak. „Tajemnice…” powstały w ramach festiwalu Wyspiański wyzwala. Bartek Szydłowski, wówczas świeżo upieczony dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, rzucił hasło: „Dzieci i Wyspiański” a ja miałam coś z tym zrobić. Myślenie zaczęłam od „Wesela” Andrzeja Wajdy, które poznałam w dzieciństwie dzięki mojej mamie, polonistce. Wróciły do mnie kolory, kostiumy, warstwa wizualna nawiązująca do tradycji ludowej, ale też dziwne duchy, które się tam pojawiają. I „Wesele” okazało się naturalnym skojarzeniem do pomysłu Bartka: w tekście sztuki są postaci dzieci i mają konkretną rolę, jednocześnie współczesne weselne imprezy rodzinne dzieci często pamiętają z życia. Opowiedziałam o pomyśle scenografowi Mirkowi Kaczmarkowi, który otworzył mi głowę: bardzo lubię escape-roomy, więc próbowaliśmy połączyć tę ideę z tekstem Wyspiańskiego, uruchomić warstwę dźwiękową, użyć rekwizytów, różnymi zmysłami doświadczyć „Wesela”. Mirek powiedział, że dzieci na weselu poruszają się jak w labiryncie – jest ścisk, trzeba przejść pod stołem itd., więc postanowiliśmy wznieść labirynt – takie bezpieczne zagubienie się jest wielką atrakcją dla dzieci…
… od siebie dodam, że nie tylko dla dzieci.
Na pewno.
To bardzo dużo inspiracji jednocześnie.
Podzieliłam przestrzeń na trzy etapy, jak trzy akty u Wyspiańskiego. Każdy etap uruchamia inny obszar współpracy z widzem. Najpierw się podsłuchuje, później podgląda, w końcu współpracuje.
Na samym początku dzieci dzielą się na grupy i muszą uzupełnić otrzymaną listę…
… gości weselnych, czyli faktycznych uczestników wesela z 1900 roku. Wchodzimy w atmosferę weselnej zabawy i w różnych miejscach słuchamy krótkich urywków sztuki. Nagrania wykorzystane w pierwszej części są celowo przesadne, nienaturalne, żeby dzieci zderzyły się z językiem podanym w taki sposób – to pewna tradycja, którą szkoda odrzucać. Chciałam niejako zmusić dzieci do wysłuchania języka innego od współczesnej polszczyzny. Jedna z dziewczynek słuchając nagrań stwierdziła, że słyszy język włoski, dopiero gdy opiekunka wytłumaczyła jej, że to gwara, dziewczynka wsłuchała się ponownie i uznała, że faktycznie jest to język polski. Przy fragmentach muzycznych namówiłam kompozytora, Marcina Liwenia, na pomieszanie folkloru ze współczesnym bitem i elektroniką zainspirowana tym, co z folkiem wydarzyło się na przełomie XX i XXI wieku. Chcieliśmy „przemieścić” folkową ludowość, skojarzyć ją ze ściskiem, amokiem współczesnych imprez, bo to podobne bodźce. Zamierzaliśmy zbudować poczucie łączności z ludźmi z 1900 roku, świadomość, że byli podobni do nas w swoich potrzebach, tylko w innej formie je wyrażali. Ta nawiązująca do współczesności muzyka ma dać trop pomocny we współczesnym czytaniu Wyspiańskiego.
Druga część zaczyna się od interakcji z widzami.
Pojawia się Chochoł, żywa postać, która otwiera część nocną, opowieść o podglądaniu.
Gdy moja grupa zobaczyła plecy Chochoła po raz pierwszy, zgodnie stwierdzono, że to robot. Gdy nagle „robot” na wezwanie „ożył”, dzieci wrzasnęły ze strachu.
Tak, to mocne wydarzenie, żywy aktor zawsze zwycięży w starciu z 3D. W dalszej części środkowego etapu labiryntu pokazujemy sztuczki wizualne – hologram, ultrafiolet, interaktywny obraz wyświetlany na ekranie – zaskakujemy widzów jak w muzeum sztuki współczesnej. Ale jednocześnie używamy np. obrazu Jana Matejki „Stańczyk”, portretu Ksawerego Branickiego autorstwa Janosa Rombauera i innych klasycznych dzieł. Amadeusz Nosal, który zajął się stroną wizualną, potrafi w bardzo nieoczywisty sposób i z ogromnym wyczuciem wykorzystywać w wizualizacjach klasyczne obrazy, stare zdjęcia, nadając im niejako nowy charakter. Czuliśmy, że należy użyć kanonicznych obrazów ale właśnie w nowej formie, inaczej zapośredniczonych.
A po potyczkach z duchami, osobami dramatu, przechodzimy do ostatniej części.
Przyświeca jej hasło współpracy. Widzowie, wcześniej podzieleni na grupy, muszą połączyć siły i działać razem. Idea wyścigu, której część dzieci trzyma się mocno podczas pokonywania dwóch pierwszych etapów, zostaje pozbawiona znaczenia: ostatnie działanie musi zostać wykonane przez wszystkich. Nie tłumaczymy dzieciom tych koncepcji, raczej dajemy im je odczuć.
Tłumaczenie to raczej rola opiekuna.
Oczywiście, jeśli nauczyciel odczyta tę myśl, może temat uruchomić na lekcji. Na pokazach familijnych z kolei rodzice dopowiadają dzieciom, na co zwrócić uwagę. Ale może nie wszystko trzeba tłumaczyć? I tak w końcu razem dmiemy w złoty róg, więc może to określenie pozostanie w głowach, a z nim wrażenie tajemniczości, współpracy – no i myśl o tym, że nam się udało a Jaśkowi w „Weselu” jednak nie.
Jakie są reakcje zwrotne od widzów?
Ostatnio usłyszałam „O, ale creepy”. A mówiąc poważnie – reakcje są bardzo pozytywne, świadczy o tym również i to, że „Tajemnice…” weszły do repertuaru, są grane, choć zakładaliśmy, że zostaną zaprezentowane kilka razy. To miała być mała instalacja, a powstała chyba ważna rzecz. Wiem, że są dzieci, które weszły do labiryntu kilka-kilkanaście razy i chcą wracać. Może ktoś zapamięta „Przyjdź, Chochole, na wesele”? Może jakieś hasła, może atmosferę, która dzięki wyobraźni Mirka nie tylko odsyła do folkloru, ale również proponuje interpretację? Albo wianki, w których można słuchać muzyki? Myślę, że na pewno pozostanie w głowach hasło o współpracy. Czytam czasem zapiski na ścianach, które uczestnicy zostawiają opuszczając labirynt. Niektóre dzieci odbierają „Tajemnice…” bardzo wrażeniowo: ostatnio widziałam napis „Przez Chochoła dostałem zawału”. Ktoś inny miał skojarzenie z zadaniem do wykonania – przeczytałam: „Najciekawsza misja na świecie”.
Może to dzięki wielu drobnym smaczkom rozsypanym po drodze: są drewniane drzwi, skrzynia, do której się można schować, fotel Racheli. Wyeksponowane obiekty wybrzmiewają nawet jeśli ty nie przypisałaś do nich żadnego zadania, nawarstwiają się i zostawiają osad w głowie, pamięć o tym, że coś się wydarzyło.
Chciałabym, żeby grupy miały więcej czasu na bycie w tej przestrzeni, byłoby łatwiej o skupienie, nie wszyscy od razu potrafią je uzyskać. Jest to jednak bardzo trudne logistycznie dla teatru. Może kiedyś się uda.
Jak powstawały „Tajemnice…”? To chyba nie była regularna produkcja.
Jest grupa dzieci, które nazwały się Grupa Filmowa Obierek i które samodzielnie tworzą filmy. Jej członkowie brali udział w moich działaniach w Dynowie, pomagali mi również w tej pracy. Jedna z dziewczynek wystąpiła w filmie otwierającym „Tajemnice…” w roli Isi, grupowo zaś pomagali na etapie koncepcyjnym, przechodzili labirynt gdy jeszcze nie był gotowy i mówili, co trzeba poprawić, co nie działa a co się spodobało. Ich pomoc była nieoceniona.
A jak wyglądała praca koncepcyjna? Musiałaś mocno ociosać pierwotny pomysł?
Ciosania było mnóstwo. Wiedziałam, że chcę uzyskać trzy części, żeby odwzorować strukturę aktów i zachować dramaturgię: wieczór – noc – świt. Wiedziałam też, że rozdzielimy dźwięki, elementy wizualne i część poświęconą współpracy. Długo się to wymyślało, bo czerpaliśmy z różnych form i różnych środków wyrazu. Ograniczenia ekonomiczne, technologiczne i organizacyjne sprawiły, że pewne rzeczy musiały wypaść. Pierwszym pomysłem, z którego ostatecznie zrezygnowałam, było zrobienie „Wesela” z perspektywy dziecka schowanego pod stołem. Później jednak zrozumiałam, że to by było „Wesele” dla dorosłych, którzy dość dobrze znają utwór, nie dla dzieci (ale coś takiego koniecznie kiedyś trzeba zrobić). W trakcie pracy labirynt się rozrastał, a ponieważ Mirek początkowo nie przewidział w nim wyjść awaryjnych dla obsługi, każdy kto wszedł do labiryntu musiał przejść całą trasę. Przez ostatnie trzy dni pracy zrobiliśmy tam kilometry. Teraz już wyjścia są. Przy każdym kolejnym wznowieniu coś poprawiamy i zmieniamy.
Próby, jak się domyślam, odbyły się „na sucho”, bez uczestników?
Może dwa razy przeszliśmy z Obierkami trasę, oni potrafili „zagrać”, że jeszcze nie widzieli labiryntu. Praca koncepcyjna trwała około dwóch miesięcy, praca we właściwej przestrzeni była błyskawiczna: labirynt stanął trzy dni przed festiwalem. Nie było regularnych prób, po raz pierwszy robiliśmy coś tak nowego. Nie mogę nie wspomnieć, że przy pracy towarzyszyło nam dużo dobrej woli ludzi dookoła, którzy starali się, żeby powstało coś pięknego. Na przykład bardzo późno zrozumieliśmy, że aktorzy sami nie dadzą rady w labiryncie, więc zaangażowała się w pomoc obsługa Małopolskiego Ogrodu Sztuk w Krakowie, miejsca, gdzie gramy. Rola tych ludzi jest nieoceniona: oni do tego stopnia się wciągnęli, że teraz noszą kostiumy odwołujące się do estetyki „Tajemnic…”. To ich inicjatywa, cieszę się, że widzą w tym sens.
Co jest takiego w klasycznym utworze, co twoim zdaniem buduje most między czasem dawnym a współczesnym?
Staram się uciec od racjonalnego myślenia, przywołać to, co na mnie wywarło lub nadal wywiera wrażenie. Zmysły mamy takie jak nasi przodkowie, a z tekstem jest tak, że choć można wszystko przeczytać to niekoniecznie wszystko zrozumieć. Sama gdy oglądam spektakl nie zawsze słucham słów, często mam odbiór emocjonalny. Zauważyłam, że czasami aktorzy nie rozumieją, że dla mnie słowo jest oddalone, emocje są bliższe. Zresztą sama słowami nie zawsze posługuję się dobrze…
… dzisiaj znakomicie ci idzie.
Staram się. Zwykle potrzebuję potoku słów, żeby coś wydobyć, nazwać rzeczy właściwie. I tak też chyba widzę dramaty, co może drażnić ludzi bardzo związanych z klasyką. Ja jednak idę za strumieniem świadomości i raczej to jego próbuję odczytać, niż dokładnie zanalizować każde słowo. To może rodzić nieporozumienia, ale młodzież i dzieci wiedzą w czym rzecz. Widocznie jest coś w młodym umyśle, co łatwiej daje się porwać właśnie przez emocje.
W przypadku „Tajemnic…” to również strategia artystyczna – na rzecz emocji odrywamy się od wielkich sensów utworu z wyjątkiem symbolu złotego rogu. I otrzymujemy faktycznie klasykę żywą, aktualną, przemawiającą do nas.
Czasami na końcu, gdy dzieci muszą działać razem, kłócą się i wyrywają sobie instrukcję działania – wówczas jedno z nich krzyczy: „Nie, stop, przecież musimy współpracować!”. To powtórzenie finału „Wesela”: grupa się kłóci, każdy ma swoją rację i ktoś to musi wziąć w garść bo inaczej nie będzie zakończenia, w naszym przypadku – nie ukończy się labiryntu. Zawsze czekamy aż dzieci się zorganizują, dokonają tego, czego się nie udało zrobić w „Weselu” i co bardzo mizernie udaje się w obecnym świecie.
Małopolski Ogród Sztuk
5 grudnia 2017
Magdalena Miklasz
Absolwentka PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie (Wydział Reżyserii Dramatu) oraz Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza (Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku). Ukończyła Państwową Szkołę Muzyczną im. Mieczysława Karłowicza w Krakowie w klasie skrzypiec. Reżyserka przedstawień m.in. w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka w Warszawie, Teatrze Nowym w Poznaniu, Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni, Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Wyreżyserowała również liczne widowiska plenerowe w Dynowie, pracowała dla Teatru Malabar Hotel/Teatr. Jest laureatką Głównej Nagrody na Festiwalu Debiutów Pierwszy Kontakt w Toruniu za reżyserię „Przemiany“ według Franza Kafki w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Wykłada w Warszawskiej Szkole Filmowej na Wydziale Aktorskim.
Hubert Michalak
Absolwent dramatologii UJ, doktorant kulturoznawstwa UO, pracownik i współpracownik licznych teatrów, muzeów i innych instytucji kultury w Polsce, dwukrotny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.