Gdyby Rokiem Aleksandra Fredry ogłoszono rok 2024, wypadłby on dokładnie 200 lat po prapremierze „Zemsty”, która miała miejsce w teatrze Jana Nepomucena Kamińskiego we Lwowie.
I może warto byłoby poczekać, bo w całej polskiej literaturze trudno o komedię, po którą teatry i reżyserzy sięgają częściej i chętniej. Mamy tu dowcipną, kryształowo przejrzystą intrygę, a w niej galerię postaci ulepionych z odwiecznych ludzkich słabości. Każda napisana jest tak, że zaczynamy tęsknić, gdy tylko na moment zniknie ze sceny. Ponadto wartkie, prześmieszne dialogi podawane w zawrotnym tempie ośmiozgłoskowego wiersza, którego Fredro był i pozostaje mistrzem. I jeszcze polszczyzna, bardziej współczesna niż mogłoby się zdawać. To język fredrowski, przetykany w prawdzie archaizmami, ale cięty i uwodzący precyzją, jakiej próżno szukać w naszej powszedniej, gazetowo-internetowej paplaninie. Zaś rolą i przywilejem Teatru jest spojrzeć na wspomniane elementy fredrowskiego arcydzieła przez pryzmat współczesności, zbudować z nich na scenie „zwierciadło”, w którym warto się przeglądać.