Wspomnienia Konstantego Wolickiego z Syberii odkryte na nowo przez Mikołaja Grabowskiego.
Polski szlachcic Konstanty Wolicki, trzy lata po stłumieniu powstania listopadowego, w konsekwencji kolejnego nieudanego zrywu niepodległościowego, został przypadkowo wplątany w polityczne tryby carskiej Rosji. Zesłano go na Syberię, gdzie spędził 7 lat. Nie był typowym zesłańcem „cierpiącym katusze pod carskim butem”. W związku z tym, że z wykształcenia był muzykiem, przez zbieg okoliczności został kapelmistrzem obozowej orkiestry w Tobolsku, robiąc karierę „azjatyckiego Beethovena”. Mimo że nie był zawodowym pisarzem, to wszystko, czego doświadczył na zesłaniu, obrazowo i z polotem opisał w wydanych w 1876 r. we Lwowie „Wspomnieniach”. Groza w miesza się w nich z wisielczym humorem, zaś opisy Rosji i Rosjan z tamtych czasów zdumiewająco zdają się pasować do czasów dzisiejszych.
Wolicki był wykształconym muzykiem, po konserwatorium paryskim. To dosyć wyjątkowy przypadek: oto na Syberię zostaje zesłany co prawda ekspowstaniec, ale przede wszystkim artysta. A taki ktoś miał inny punkt widzenia, inną wrażliwość, inaczej, ciekawiej widział swoją zsyłkę, w ogóle Rosję. Oczywiście, patrzył na ten kraj z wielką podejrzliwością, wręcz ze zdumieniem, że jest aż tak bardzo inny od Polski czy każdego innego kraju europejskiego. Że rządzi się kategoriami kompletnie mu obcymi. A jednocześnie – i to jest wielką siłą jego książki – Syberia nie zmieniła w nim Europejczyka. Wręcz przeciwnie. Kiedy wyjeżdżał już po uwolnieniu, jego orkiestra, złożona przecież w dużej mierze z łotrów i pijaków, przyszła mu podziękować między innym za to, że odzwyczaił ich od bicia – podkreśla Mikołaj Grabowski.
Powiedzmy wprost, że temat książki Wolickiego nie odnosi się bezpośrednio do wojny w Ukrainie, no bo skąd. Mamy jednak świadomość, że wielu widzom niewątpliwie będzie ją przywoływał, tak jak i nam przywoływał podczas pracy na tekstem – dodaje reżyser.