„Na tym szarym, chorobliwie nastrajającym tle rozsnuwa się jakiś dziwaczny senny haft…”
Nużąca, nie dająca satysfakcji praca nauczyciela języka polskiego w lwowskich gimnazjach, a także nieudane małżeństwo, zapewne mogły potęgować u Stefana Grabińskiego poczucie odosobnienia i niechęci do wchodzenia w bliższe związki z rzeczywistością, która zdawała się być banalna i rozczarowująca. Cóż można zrobić ze światem, który zdaje się być tak odpychający i nieciekawy? Można go jedynie nasycić swoją jaźnią… a wtedy wyłoni się inna rzeczywistość, wielowymiarowa, irracjonalna, w niepokojący sposób pozbawiona granic, które oddzielałyby ją od otchłani lęków i urojeń, nie znajdujących logicznego wyjaśnienia.
„W ostatnich czasach istotnie zagęszczają się zagadkowe wydarzenia i wszystko to zdaje się mieć swój cel, zmierza ku czemuś z nieubłaganą konsekwencją…”
Ulubione zajęcie skromnego i małomównego nauczyciela, czyli przesiadywanie na lwowskim dworcu i obserwowanie przejeżdżających pociągów, być może uczyniło z niego jednego z pierwszych wnikliwych obserwatorów Wielkiego Przyspieszenia, które właśnie zaczynało w sposób nieodwracalny zmieniać oblicze świata. Lęk przed niedającym się przewidzieć skutkiem niekontrolowanego rozwoju cywilizacyjnego, który dziś wydaje się być jeszcze bardziej uzasadniony niż sto lat temu, przebija w zdaniach nakreślonych ręką Stefana Grabińskiego. Czytane dzisiaj niepokoją trafnością diagnozy, która nie uległa przedawnieniu.
„Więc mamy przed sobą jeszcze trochę czasu?”
Czas wyjęty z opowieści sprzed stu lat, pocięty na kawałki, zszywany na nowo podług nieistniejącego wzoru, czas zamęczony własnym pędem, czas, który mimo wszystko nie chce przeminąć i narodzić się ponownie w doskonalszej postaci, to główny, chociaż nieobecny bohater spektaklu. Czas, którego biegowi ktoś wreszcie kiedyś położy kres.
Tylko kto?