Ślub to spektakl zmysłowy i metafizyczny, pełen znaczeń rozpędzonej wyobraźni autora, igraszką i rytuałem zarazem. Ale też rozkoszną i niebezpieczną zabawą w życie, w bycie człowiekiem, ale też w bycie bogiem, stwórcą, dyktatorem, jak i synem, ojcem, matką, królem, kochankiem, poddanym. Prawdopodobnie jest to jedna z najbardziej interesujących sztuk polskiej literatury dramatycznej, gdzie głęboka refleksja na temat istoty człowieka zagubionego w historii dziejów przeniknięta jest inteligentnym humorem, dystansem i specyficznym ujęciem formy, jako czymś dopełniającym istotę ludzką i zarazem stwarzającą ją samą. Ta wersja Ślubu, którą prezentujemy na scenie Teatru Miejskiego w Lesznie, szuka przede wszystkim esencji i prostoty przekazu Gombrowicza, którego sens oddają najlepiej same słowa autora:
Ślub to dramat człowieka współczesnego, którego świat został zrujnowany, który (we śnie) ujrzał dom swój zamieniony w karczmę, narzeczoną– w dziewkę. Pragnąc odzyskać przeszłość, człowiek ten ogłasza ojca swojego królem, w narzeczonej chce widzieć dziewicę. Daremnie. Gdyż nie tylko świat mu zrujnowano, on sam uległ ruinie i już skończyły mu się tamte uczucia… Natomiast na gruzach dawnego odsłania się świat nowy, pełny okropnych zasadzek i nieobliczalnej dynamiki, pozbawiony Boga, stwarzający się z ludzi w przedziwnych konwulsjach Formy. Upojony wszechwładzą swojej rozpętanej ludzkości, on ogłasza się królem, bogiem, dyktatorem i chce za pomocą tej nowej mechaniki sprawić, aby odżyła w nim czystość, miłość… tak, on sam sobie da ślub, narzuci go ludziom, zmusi, aby to ratyfikowali! Lecz ta rzeczywistość, stwarzana poprzez formy, zwraca się przeciwko niemu i go druzgocze.