Histeryczny atak śmiechu Czepca i Dziennikarza po słynnych słowach „Co tam Panie, w polityce?”, a zaraz potem zderzenie ze ścianą dźwięków black metalowej Furii, wtórującej tańcowi weselników – tak dynamicznie zaczyna się Wesele AD 2017 w reżyserii Jana Klaty. Choć zamiast malowniczej bronowickiej chaty mamy do czynienia z krainą w nieustannej przebudowie, reżyser nie uwspółcześnia dramatu na siłę: zaprojektowane przez Justynę Łagowską rusztowania spowite czarną folią, odrąbany kikut drzewa i pusta kapliczka wyznaczają niepokojącą scenerię, w której spotykają się dwa obce sobie światy. Istniejące osobno: zblazowani, pozbawieni werwy i charyzmy „miastowi” oraz rubaszny „lud”, pełen siły, na oślep szukającej ujścia, jednoczące się jedynie w momentach tanecznego transu. Dookoła sceny, na czterech pomnikowych postumentach stoją muzycy z biało-czarnymi twarzami – współczesne chochoły. To w takt ich muzyki rozgrywa się akcja, prowadzona „przez pół drwiąco, przez pół serio”, ale w momentach ekstatycznych układów choreograficznych Maćko Prussaka osiągająca temperaturę wrzenia. Po chwili jednak bohaterowie popadną w kolejny marazm, „bawiąc się jeno snami”, wiecznie czekając na znak.
Jan Klata proponuje spojrzenie na dramat Stanisława Wyspiańskiego, to polskie nieustanne „pranie sumień i wyliczanie wad” – między innymi przez pryzmat słynnej Przepowiedni z Tęgoborza, którą w spektaklu wypowiada Wernyhora:
W dwa lat dziesiątki nastaną te pory,
Gdy z nieba ogień wytryśnie.
Spełnią się wtedy pieśni Wernyhory,
Świat cały krwią się zachłyśnie. […]
Powstanie Polska od morza do morza.
Czekajcie na to pół wieku.
Chronić nas będzie zawsze Łaska Boża,
Więc cierp i módl się, człowieku.